2020 AOTYs

 Coroczne notowania są jedynym postem, który udaje mi się robić - ha! - regularnie. Tak też jest i w tym roku, bo mimo starań, udało mi się zrobić jedynie dwa dodatkowe wpisy. Mimo to nie próżnowałem w tym roku muzycznie, i uzbierała się całkiem pokaźna lista płyt, w tym kilka bardzo wyczekiwanych przeze mnie comebacków.

W międzyczasie jednak, do złych wydarzeń 2020 dołożyła się śmierć Genesis Breyer P-Orridge. I choć nie mogę mojego przywiązania nawet w połowie zrównać z Friedriksson czy Hollisem (powodami poprzedniorocznej "zmiany" formuły AOTY), tak jednak, będąc ojcem i matką gatunku tak mi bliskiego, uważam, że należy o Genesis wspomnieć.

✶✶✶


✶✶✶

27. Pendragon – Love Over Fear
Pendragon kojarzy mi się z byciem swoistym "przewodnikiem" po słabo poznanym (jeszcze) gatunku neo-progresywnego rocka. Najnowszy album od nich jest niezwykły, przepełniony ślicznymi partiami poruszającymi duszę.

26. Paradise Lost – Obsidian
Paradise Lost ma tendencję do kierowania się to w stronę ciężkiego death doomu, to w delikatne gotyckie dźwięki. "Obsidian" natomiast jest płytą, która zdaje się godzić miłośników i jednego, i drugiego – idealnie harmonizując ciężar i subtelność gry brytyjczyków.


25. Blasphamagoatachrist – Bastardizing the Purity
Po poprzednim dokonaniu panów z Blasphamagoatachrist absolutnie nie spodziewałbym się, że ich następny album podbije mi kiedykolwiek listę AOTY. LPka jednak uczy się na błędach i pozbywając się chaotyczności, oferuje bardzo przyjemne pół godziny black/death metalowej pożogi.
24. The Birthday Massacre – Diamonds
W stosunku do TBMu nigdy nie będę obiektywny - na normalnych zasadach nie powinni się byli tu znaleźć, gdyż odgrywają już po raz któryś to samo. Ale nie potrafię mimo wszystko nie ubóstwiać ich kolejnych płyt - chociaż jakaś nostalgia za agresywnością "Walking With Strangers" pozostaje.
23. Rat Kru – Rok Szczura
Novum, które podbiło moje serce z marszu, co zresztą można było podejrzewać po mojej entuzjastycznej recenzji. Miks disco, trance, hip-hopu i IBMu w absurdalnym wydaniu. Całościowo jako album ma swoje niedociągnięcia, ale mam do tej płyty sentyment przez wciągnięcie mnie w uniwersum Papy Musty.
22. The Midnight – Horror Show
Case z poprzedniego notowania, czyli EPka będąca lepsza od LPki wydanej w tym samym roku. "Horror Show" jednak przypomina mi energię, której brakowało ostatnim wydawnictwom, a jednocześnie eksperymentuje dość luźno z formą, dając coś, czego The Midnight nie miał w katalogu.
21. Funker Vogt – Conspiracy
FV po zmianach składu budził wątpliwości, jednak najnowsza EPka udowadnia, że nowa inkarnacja potrafiła wyrobić sobie własny styl. Rytmiczny EBM w swojej pełnej krasie.
20. Clan of Xymox – Spider on the Wall
Mam wrażenie, że marka Clan of Xymox komentuje się sama przez siebie. Niczym w greckim blacku, tak i tutaj mogę mieć pewność najwyższej jakości, trwania we własnym stylu, ale bez poczucia powtarzalności. Najnowszy CoX to troszkę powrót do korzeni, troszkę zabawa na kultowym brzmieniu. Ale ostateczny wynik jest druzgocąco piękny.
19. Batushka – Raskol
Drugie dokonanie bartowskiej Batushki udowadnia, że jego wizja również jest solidna. EPka nie serwuje nam co prawda tak pompatycznego szaleństwa co "Hospodi", jednak jest bardzo miłym uzupełnieniem do poprzedniego długograja.
18. Dool – Summerland
Spadkobiercy kultowego The Devil's Blood, wydali pod swoim szyldem Dool już drugą płytę. Stylistycznie różni się ona dość znacząco od poprzedniczki: jest bardziej oniryczna, ciągnie się niekiedy niczym leniwa podróż statkiem. Nie brakuje w niej jednak emocji, a za spójność z okładką jedynie dodatkowy plus.
17. Desiderii Marginis – Departed
Desiderii było w tym roku nad wyraz płodne. Bałem się jednak, że ich ostatnie dokonania pokazują trend odchodzenia od esencji Desiderii na rzecz minimalistycznego dark ambientu. Na szczęście "Departed" powraca do złożonych kompozycji pełnych smutnych dźwięków, czyniących jego muzykę tak unikatową.
16. Six Feet Under – Nightmares of the Decomposed
Nie ukrywam, że dawno nie słuchałem nic nowego od 6FU. I choć nowy album płytą wybitną na pewno nie jest, jest za to bardzo solidną dawką riffów i oldschoolowego death metalu, w stylu, za który 6FU pokochaliśmy.
15. Rotersand – How Do You Feel Today
Płytą Rotersandu byłem podekscytowany na długo przed premierą, z racji na publikowane wcześniej single. Już wtedy czuć było, że powstaje coś różniącego się od reszty ich dokonań. Podczas premiery jedynie więc potwierdziły się przypuszczenia – dając, na swój sposób, być może najlepszy album w ich dyskografii.

14. Mushroomhead – A Wonderful Life
Po zawierusze panującej w Mushroomhead od czasu wydania "The Righteous & the Butterfly" można się było spodziewać najgorszego. I choć dużo złego się zadziało, tak jednak Mushroomheadsi powrócili – bogatsi nawet o wokalistkę. Ale przede wszystkim, bogatsi o niezwykłą atmosferę, a wciąż z cudowną grą gitar, której nie stracili od samego początku.

13. Trevor Something – Microwaves
Album z rodzaju tych, które zmieniają moje podejście do artysty. Przed "Microwaves" podchodziłem bardzo sceptycznie do hype'u, jaki otaczał Trevora. Jednak album ten jest zbiorem wszystkiego, co można ukochać w retrowave i gatunkach pokrewnych. Wbrew okładce, muzyka potrafi być mroczna i zaciągnąć nas w najbardziej refleksyjne miejsca umysłu.

12. Dark Fortress – Spectres From the Old World
Okładka przypomina mi Skyrima. Tyle w temacie.
Oczywiście żartuję, chociaż za samą okładkę mógłbym wystawić wysoką ocenę. Ale Dark Fortress oferuje nam na tej płycie swój typowy melodyjny black, opowiedziany w zaskakująco dojrzałej formie. Mimo techniczności jednak, nie odebrało to ani grama duszy nagraniu.
11. Ninshubur – Zag-Sal
Jedno z najciekawszych odkryć tego roku. Rosyjska artystka, której muzyka ślizga się między moimi ukochanymi skrajnościami – upiornością Die Sonne Satan a hipnotycznym tribal ambientowym urokiem Ulfa Söderberga.
A w dodatku jest darmowa, więc jest to must-have dla każdego ceniącego atmosferę w muzyce.
10. Psychonaut 4 – Beautyfall
Nowy Psychonaut 4 przyszedł do mnie w złym momencie, przez co docenienie tej płyty z początku mnie ominęło. Jednak powtórne odsłuchanie, dla celu tego notowania, odsłoniło jedną z lepszych płyt blackowych tego roku.
9. Katavasia – Magnus Venator
A oto i nasz "obowiązkowy grecki black metal" w notowaniu. Katavasia jest supergrupą, która kilka lat temu podbiła moje serce debiutanckim długograjem, i zaraz później EPką. Ich tegoroczny powrót nie jest jakimś nad wyraz oryginalnym blackiem, jednak wpisuje się w ten ekstremalnie solidny styl, który zasługuje na wpisanie go do listy.
8. Placebo Effect – Shattered Souls
"Shattered Souls" to powrót legendy gatunku. Pierwsza płyta od 26 lat, a jeśli by próbować być purystą industrialnym – 27 lat. Nowa płyta nie ukrywa upływu czasu, eksperymentując z różnymi dźwiękami tak obcymi dla PE. Jednocześnie jednak możemy usłyszeć melodie niemal żywcem wyjęte z "Galleries of Pain". 2020 przyniósł nam cud – możliwość usłyszenia nowej muzyki, w stylu, który już dawno zdawał się umrzeć, wraz z ewolucją jej pozostałych ojców.

7. Inquisition – Black Mass for a Mass Grave
Długo wyczekiwana przeze mnie płyta, od zespołu, którego obawiałem się już nie zobaczyć. Perturbacje wydawnicze jednak nie przeszkodziły im w wydaniu kolejnego albumu – który podniósł poprzeczkę techniczności o poziom wyżej, zdało by się już i tak wysoko zawieszoną poprzednim albumem. Momentami idąc niemal w post-black, Inquisition dostarczyło niemal doskonały album, pokazujący, jak daleko można dotrzeć, nie profanując jednocześnie swojego unikatowego brzmienia.

6. Karg – Traktat
Karga po tej płycie zwykłem nazywać "lepszym Harakiri For The Sky". I choć HFTS, przekornie, wydało w tym roku swój najlepszy singiel, nie mogę odmówić prawdy temu stwierdzeniu. "Traktat" jest absolutnym arcydziełem, intensywnym emocjonalnie jak żaden depresyjny black metal nie próbował nawet być. Jednocześnie warstwa gitarowa wcale nie ustępuje wokalom, a wszystko jest precyzyjnie spójne.

5. Schiller – Colors
Pierwsze, co zaskoczyło mnie przy okazji nowego Schillera, to minimalizm. Dźwięki są dozowane, co początkowo dawało mi spory dyskomfort, pamiętając, jak bardzo intensywny i pełen koloru – ha – Schiller był do tej pory.
Ale przy kolejnym odsłuchu zauważyłem coś dziwnego. Przez to dozowanie, każdy kawałeczek rytmu stał się intensywny jak nigdy wcześniej, każda melodia zatrzymywała się w umyśle i zostawała. Nie śmiem tu prawić herezji, że to najlepsza płyta Schillera w historii. Ale zdecydowanie, przez tę specyficzną zmianę – stworzył jedną z najbardziej intrygujących płyt w swoim dorobku. Jednocześnie od strony muzycznej, jest cudownie podobna do tego, co uczyniło Schillera tak cenionym twórcą.

4. Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi – Berliner Vulkan
"Berliner Vulkan" jest alfą i omegą tego roku. Towarzyszył mi od czasu swojego wydania praktycznie od początku do końca. W~T~Z wybrali tu ścieżkę dość nieoczekiwaną: z post-punku przeszli w nowofalowe rejony. Co stracili w liryce na absurdzie, wypełnili smutkiem. W rezultacie, mam wrażenie, że nigdy nie słuchałem niczego tak uzależniającego i oryginalnego w tej niszy, jaką W~T~Z wypełnia.

3. Steril – Empiricism
"Empiricism" formalnie wydany został w 2019, jednak poza małą garstką osób kupujących kolekcjonerską edycję, nie można było nigdzie tego albumu znaleźć – aż do digitalnej premiery, już w tym roku. Dlatego też, na drodze wyjątku, Steril się tu pojawia. A jest co się pojawiać! "Empiricism" jest bowiem najbardziej fantazyjną fuzją EBMu i electro-industrialu, jaką słyszałem od dobrych kilku lat. Z wyczuwalnymi inspiracjami w rodzaju Front Line Assembly, prezentuje nam ekstremalne energiczny, jak i refleksyjny materiał, gdzie każdy utwór ma swoje miejsce i znaczenie.

2. Biesy – Transsatanizm
"Transsatanizm" jest czołowym dokonaniem tego, czym polski black metal próbuje nas ostatnio kupić – black metalem absurdu – jednak jest też czymś o wiele większym. Jest to płyta przemyślana i dopracowana do granic szczegółów. Same zmiany na poziomie utworów, nie dające praktycznie niczego powtarzającego się na przestrzeni albumu, są dowodem maestrii, której Biesy dokonały w zasadniczo krótkim czasie.

1. Hatari – Neyslutrans
Na szczycie notowania zaś płyta, którą słusznie na początku roku przewidziałem jako tą, która będzie na podium. Hatari, czyli islandzcy industrialiści, nie pozwalający się jednak szufladkować, gdyż ich używanie syntezatorów daleko wykracza poza granice gatunku. "Neyslutrans" jest zasadniczo konglomeratem singli, które powstały od czasu ich mainstreamowego debiutu w Eurowizji – nie zmienia to jednak faktu, że to płyta absolutnie genialna, spójna w swojej niespójności, przywracająca rebeliancką glorię nieco zepchniętemu na bok gatunkowi.

Komentarze