2021 AOTYs

  Ten rok był dla mnie prywatnie bardzo specyficzny, na wiele sposobów. Mnóstwo nowych doświadczeń, ale również i dość spore skupienie się na studiach. Przez to też muzycznie ten rok w dużej mierze zaniedbałem, i  patrząc na to, jak dużo dobrych albumów zdążyłem mimo to zanotować  mam wrażenie, że byłby to jeden z najbardziej owocnych lat pod względem wynotowanych płyt. Jednakże, z racji tego zaniedbania, pozycji jest jedynie dwadzieścia jeden, czyli mniej niż chyba we wszystkich poprzednich listach. Niemniej, te już zanotowane pozycje, są absolutnie cudowne, i rok ten zdecydowanie będę miło wspominał, również przez nową muzykę, która mi w nim towarzyszyła.

 
✶✶✶
Bonusowo, chciałem przyznać nagrodę najlepszego muzycznego wideo dla utworu 
Harakiri For The Sky - Sing For The Damage We've Done
 
 
Jakość i niezwykłość tego klipu jest na poziomie, który spotykałem naprawdę rzadko wśród teledysków.

✶✶✶

21. Sokół – Nic 
Nigdy jakimś wielkim fanem Sokoła nie byłem, i to w sumie się nie zmieniło. Jednak nie mogę nie docenić kunsztu, jaki ten człowiek włożył w tę płytkę. W rzeczy samej jest to "inna szkoła".
20. Cult of Eibon – Black Flame Dominion
Ten rok greckim blackiem (jak zwykle zresztą) stoi, więc trudno się dziwić, widząc kolejne Cult of Eibon w notowaniu. Płyta ta z jednej strony jest chyba najmniej oryginalną w ich dokonaniu, z drugiej zaś wciąż niezwykle solidnym, klasycznym greckim black metalem.

19. Fïx8:Sëd8 – The Inevitable Relapse
Fixi w tym roku zaskoczyli nas kolejnym albumem, który po ich średnim poprzednim albumie może być postrzegany za powrót do poprzedniej, genialnej formy. I choć album jeszcze nie dorównuje debiutanckim płytom, to jest on w specyficzny sposób mroczny, w niespotykanym wcześniej stylu.

18. Archgoat – Worship the Eternal Darkness
Archgoat tym razem nie sili się nawet na duże zmiany – wiedzą, że formuła wykuta lata temu, powiedzie się i tym razem. Nowy Archgoat to w rzeczy samej: te same riffy i growle, które pamiętamy z wszystkich poprzednich płyt.
A jednocześnie nadal brzmią niezwykle potężnie i satysfakcjonująco.

17. Nachtmahr – Beweg Dich!
Przyznam, że jak poprzednia płyta Nachtmahrków wciągnęła mnie w swój hype, tak do tej nie miałem jakoś serca przed premierą. A szkoda, bo Nachtmahrek tym razem odbija w stronę techno i IDMu, czyniąc w ten sposób bardzo ciekawą odmianę dla wcześniejszych płyt.

16. Gnosis – Omens from the Dead Realm


Gnosis, choć formalnie będąc amerykańskim zespołem, można by nazwać formacją grecką, gdyż ich styl od drugiej płyty zrobił bardzo mocny skręt w stronę estetyki tej sceny. Nowa płyta zasadniczo jest kontynuacją poprzedniej, lecz wszystko, co mogło być choć odrobinę "typowe", zostało w niej doszlifowane. Sam album mógłby być inspiracją dla wielu kapel podążających za greckim brzmieniem, jednak idących w zbyt monotonne schematy.

15. Thy Catafalque – Vadak
Każda premiera płyty Thy Catafalque to dla mojego osobistego świata wielkie wydarzenie. Węgierski artysta awangardowy nigdy do tej pory mnie nie zawiódł, choć jego eksperymenty potrafiły nieraz zajść nawet mi za skórę. Ta płyta jednak była trochę cichszą premierą, którą zauważyłem tuż przed wydaniem. Nie zmieniło to faktu, iż jest ona jak zwykle niezwykle solidna i pełna pięknych, tęsknych melodii, jak i ciężkich, metalowych dźwięków.

14. Gary Numan – Intruder
Moja relacja z Numanem to seria gór i dołków, gdyż z każdą jego płytą mam inne wrażenia i trudno mi się jasno ustosunkować do jego twórczości. Intruder jednak wpisuje się w ten nowoczesny numanowy styl, pełen mechanicznego synthpopu, jednak nie pozbawionego duszy. Tym razem na plus, i to bardzo duży.

13. Darkthrone – Eternal Hails......
Jeżeli miałbym wybrać faworyta moich tegorocznych okładek, byłby to Darkthrone. W muzycznym zestawieniu jest co prawda nieco dalej, jednak nie śmiałbym powiedzieć, że zawartość tej płyty nie dorównuje okładce. Nowy Darkthrone to znów powrót do korzeni, znów niezwykle świeży album od weteranów, czyli coś, czego byśmy się raczej po nich nie spodziewali. Tym razem nieco bardziej death metalowy, jednak nie brak tu nawet atmosferycznej gry klawiszy. This is why I'm metalhead.

12. Nightfall – At Night We Prey
Nightfall jest zespołem, którego powrót wydawał się dla mnie czymś całkowicie nieprawdopodobnym. Ci greccy mistrzowie klimatu jednak powrócili, oferując nam swój własny przepis na black metal: bardziej pierwszofalowy, nasączony heavy metalem. W przypadku tej konkretnej płyty jednak, nawet ocierający się o gotycki doom metal z rodzaju Tiamatu czy Paradise Lost.

11. Ex Deo – The Thirteen Years of Nero
Nowa płyta Ex Deo to potężny kawał symfonicznego death metalu. Ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że ilość pompatyzmu na tej płycie przekracza dotychczasowe rekordy bite przez Ex Deo, jednak w rzeczywistości jest to też inny typ tego poczucia muzycznej potęgi. Niemniej jednak, płyta zdecydowanie warta polecenia, szczególnie iż gatunek ten popularny nie jest, i każda perełka w nim zasługuje na wyjątkową uwagę.

10. Hapax – Exile
Hapax jest jednym z tych zespołów, które można śmiało zaliczyć w ruch post-punk revival. I tak jak sam ruch jest niezwykle jakościową formą przewartościowania gatunku, tak ta EPka jest dowodem na to, do jak świetnych rezultatów to prowadzi. Choć oferuje relatywnie krótkie muzyczne doświadczenie, jest ono intensywne i niezwykle emocjonalne.

9. Wardruna – Kvitravn
Bałem się tej płyty, gdyż poprzednie eksperymenty z formą czysto akustyczną na Skaldzie bardzo mnie od Wardruny odrzuciły. I tak jak Runaljod tworzyło trylogię, bałem się, iż Skald jest początkiem kolejnej. Tak jednak się nie zadziało, a Kvitravn kontynuuje fascynującą folkową podróż, w jaką zabrały nas pierwsze trzy płyty Wardruny. Tym razem jest odrobinę ciemniej i intensywniej, co nie ukrywam, witam z otwartymi rękami.

8. Harakiri For The Sky – Mære
Mære było dla mnie płytą, którą oczekiwałem z jednego tylko powodu: utworu do Sing For The Damage We've Done i teledysku do niego, które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie, druzgocąc mnie emocjonalnie do szczętu. Reszta płyty, choć bardzo solidna, niestety nie doskoczyła już do tego pułapu, niemniej jednak również jest bardzo warta uwagi.

7. Pyrroline – Struggling
Pyrroline było w sumie dość świeżym dla mnie odkryciem, bo choć znałem ich od kilku lat, dopiero w tym roku sięgnąłem jakkolwiek głębiej w ich dyskografię. I to był strzał w dziesiątkę! Szczególnie, że do ich dyskografii doszła kolejna niepokojąca, pełna niezwykłej duszy, electro-industrialna płyta.

6. Kontravoid – Faceless
Pamiętam jakby było to wczoraj, ten czas kiedy Kontravoid miał w swoim dorobku jeden album, i nic nie wskazywało, że powróci – co dopiero mówić o tak intensywnym powrocie, jaki czyni w ostatnich latach! Faceless jest EPką, która perfekcyjnie spina jego debiut z ostatnim, nieco bardziej EBMowym dorobkiem, łącząc oba te nurty. Skutkiem tego jest niezwykle dojrzała i spójna historia opowiadana na tej płycie, która dla fanów towarzyszących Kontravoidowi nabiera dodatkowego znaczenia. 

5. Yoth Iria – As the Flame Withers


Yoth Iria w tym roku nie brała jeńców. Zaraz po premierze albumu, wziął on z marszu.. nie, wyrwał moje serce, pochłaniając w tej niesamowicie energicznej potędze iriowego szaleństwa na dwa tygodnie. W praktyce jest to świetnie wyprodukowany grecki black, który każdy element dopracował do granic możliwości. Być może jest to album, który w tej specyficznej niszy będzie już niedługo klasykiem porównywanym do Κατά τον δαίμονα εαυτού Rotting Christa.

4. Droves – Droves
Droves są prawdopodobnie moim odkryciem roku, bo ich niesamowicie subtelny, wrażliwy charakter muzyki, połączony jednocześnie z buntowniczym przekazem, jest wręcz ideałem tego, co kocham w muzyce. I Droves nie schodzą poniżej bardzo wysokiego pułapu, stąd też ich album, który niejako podsumowuje dla mnie ich całą dyskografię (w dosłownym sensie, gdyż poza tą LPką wydali jedynie drobną EPkę dwa lata temu).

3. Perturbator – Lustful Sacraments
Ten rok jest absolutnie świetny pod względem tego, jak wiele metafizyki przekazuje sporo okładek albumów. Tym razem jednak mamy Perturbatora, który od dłuższego czasu milczał, zostawiając nas z nieco eksperymentalną EPką i singlem, jako zapowiedzią... zmiany? I nie inaczej. Lustful Sacraments jest zmianą, i to potężną, gdyż synthwave'owe nocne krajobrazy nabierają tutaj dużo bardziej gotyckiego, darkwave'owego czy post-punkowego charakteru. Jednocześnie nie tracąc nic a nic z duszy Perturbatora. Słowem: połączenie, które mogło być tylko ogromnym zawodem lub spektakularnym opus magnum. I, zdecydowanie, jest tym drugim. 

2. Schiller – Summer In Berlin
Podróż po muzyce Schillera jest doświadczeniem samym w sobie. W momencie, gdy poznawałem jego starą dyskografię, stawał się on moim ukochanym twórcą trance/new age, zachwycając łączeniem dźwięków i głębi. W pewnym momencie jednak Schiller poszedł w stronę ambientu i orkiestralnych albumów, które były tym momentem, który zwykle się ma, widząc twórcę tworzącego coś, co już nie rezonuje z naszą duszą: przerażenie i zawód. I jak zwykle twórcy już z tego nie wychodzą, albo w najlepszym wypadku, produkują na zmianę dobre i złe rzeczy, z przewagą tych drugich – tak w przypadku Schillera, nic z tych rzeczy! Po orkiestralnych eksperymentach, poszedł on jeszcze w okołotrance'owy pop (dając płytę, którą doceniłem dopiero po długim czasie, Morgenstund), a po tym... powracając do korzeni. I powracając eksperymentalnie, bo Colors absolutnie klasycznym Schillerem nie był, romansując z minimalistycznym brzmieniem. Jednak od pierwszych chwil można było uronić łzę (lub całe morze łez) wzruszenia, że najukochańszy twórca, powrócił. To zresztą opowieść z mojego notowania roku 2020.
Dzisiejsza opowieść... jest opowieścią o kolejnym wzruszeniu, bo tak, Summer In Berlin jest kolejną płytą, która przywraca dawną duszę Schillera, w sposób tak niezwykły.

1. Daria Zawiałow – Wojny i Noce
Na pierwszym zaś miejscu artystka, która zwojowała moje serce niespodziewanie, udowadniając mi po raz tysięczny, iż głupie uprzedzenia są... głupie, i nie można zrobić nic lepszego, jak sprawdzać wszystko to, do czego jesteśmy uprzedzeni.
Co prawda Wojny i Noce jest jedynie kontynuacją już cudownej twórczości Zawiałow, jednak nie zmienia to faktu, że najnowszy album poszerzył jej dyskografię o nowe interpretacje, dźwięki i wzruszenia.

Komentarze