2022 AOTYs

    Mam wrażenie, że mówienie o specyfice roku zaczyna się u mnie mijać z celem, bo ilekroć to robię, to kolejne lata dokładają więcej tego samego chaosu, powodując, że jeszcze trudniej skupić się na jednej rzeczy. Tym samym ten rok również okazał się być dla mnie bardzo przepełnionym bodźcami, przez które poznawanie muzyki ucierpiało - nie wspominając już o tym, że aż trzy albumy z samej listy AOTY wyszły praktycznie pod koniec grudnia.

Nie zmienia to jednak tego, że ten rok znów przyniósł szereg cudownych albumów, także jak co roku, zacznijmy!

✶✶✶

25. Placebo – Never Let Me Go
Placebo jest zespołem, który jest dla mnie jednocześnie niezwykle nostalgiczny, a z drugiej zaś strony... nie wiem nawet dlaczego, bo moja znajomość ich dyskografii jest niemal zerowa. Nostalgia w sumie zbudowana została na kilku raptem utworach.
Niemniej - nowy album dotyka tych czułych punktów, przypomina, co w tych pojedynczych utworach pokochałem. I stąd, choć nieco to wzruszenie opadło z miesiącami, uznałem, że należy Placebo wpisać w tę listę.

24. Mortuary Drape – Wisdom - Vibration - Repent
Mortuary Drape to dla mnie swoista legenda. Jedna z najbardziej klimatycznych black metalowych grup, nie będąca jednocześnie częścią żadnej z tych scen gatunku znanych z atmosfery.
Ponadto tworzony przez nich black metal od zawsze charakteryzował się unikalnym, magicznym vibem, mieszając old school i okultyzm.
Nowa EPka jest dość nowoczesna w tym sensie, jednak zachowuje bardzo dużo magii zespołu, dając nadzieję na kolejny longplay w przyszłości, który zostanie w pamięci na lata.

23. Hetroertzen – Phosphorus Vol 1 
Hetroertzen poznałem przez ich split z Dødsengelem (i spoiler: obaj pojawiają się w tej liście), początkowo stwierdzając, że jest to typowy modern black.
Ale niedługo później zespół dowiódł, że tworzy muzykę dalece bardziej interesującą: przepełnioną tę właśnie magią, a nowoczesna produkcja jedynie podkreślała oniryczną mgłę, która przysłaniała kosmos. I taki też jest Phosphorus: kontynuacją tego, co Hetroertzen zaczęło w Ain Soph Aur, odkrywania antykosmicznych eposów o prastarych rytuałach.

22. King Dude – Death 
Twórczość Króla Gości była dla mnie zawsze czymś, co kładło mi na sercu intrygujący ciężar: z jednej strony poetyckości, z drugiej dekandencji. Ale ten mix, w gotyckiej inkarnacji neofolku, był idealny.
W ostatnich latach jednak King Dude uciekał trochę od tego, co mnie do niego przyciągnęło, przynajmniej w sferze muzycznej. Jednak po płycie o jednowyrazowym tytule i minimalistycznej okładce... zacząłem oczekiwać powrotu do korzeni. Do tego, co zakochało mnie w albumie Sex. I... dokładnie to otrzymałem. Jedynie, z większą ilością rock'n'rolla. Ale to na zdrowie!

21. Satanic Warmaster – Aamongandr
Nowy SW to jedna z tych grudniowych premier, i w normalnej sytuacji ominąłbym już tak późny album. Jednak Satanic Warmaster (jak i w ogóle fińska scena, ale jest on jej ważną częścią) to moja słabość. A sam fakt, że jest to powrót po ośmiu latach, też wiele znaczy.
No i nie zawiodłem się. Nowe SW uderza ponownie, niezwykłą surowością fińskiego brzmienia - chociaż, co ciekawe, w tym albumie (który jako jedyny również posiada kolorową okładkę) jest bardzo dużo ozdobnych elementów, dając poczucie pewnego poszerzania horyzontów. Więc choć krótka, jest to niezwykle intensywna, satysfakcjonująca płyta.

20. Darkthrone – Astral Fortress
Ścieżka muzyczna Darkthrone jest fascynująca, gdyż czego by w dyskografii tego zespołu nie znaleźć: od death metalowych początków, przez nudne "czarne" klasyki, ciężkie eksperymentalne płyty ze środka, rock'n'roll, viking metalowe aspiracje, kończąc na old schoolowym blacku i atmosferze - która jest tym, co Darkthrone cudownie przywraca właśnie w ostatnich albumach. I Astral Fortress jest tutaj ciągiem dalszym tego, co od Arctic Thunder wprowadził, erą powrotu do najstarszych korzeni, w tym świetnym stylu, za który kochamy nasze słynne norweskie duo.

19. ††† – Permanent.Radiant
Crosses jest dla mnie zespołem, który w sumie poznałem dawno temu wraz z jedną znajomością, po czym został on zapomniany, a ja też nie przywiązywałem do niego już wagi.
Ku mojemu zaskoczeniu - w grudniu tego roku, wyszła EPka Permanent.Radiant. I sprawdziłem ją bardziej z ciekawości niż przywiązania - i to, jak bardzo mnie pozytywnie zaskoczyła można zobaczyć przez samo to, że pojawia się w tym notowaniu. Na swój sposób przez estetykę zaczyna mi przypominać to, co stworzyło ze swoim stylem PVRIS.

18. Sakis Tolis – Among the Fires of Hell
Solowy debiut wokalisty Rotting Christ był dla mnie sporym zaskoczeniem, natomiast gdy usłyszałem, że zapowiadające album single zdają się być hołdem dla gotyckiej fazy RC, moje serduszko przyjęło je z całą miłością.
Pełny album nie odbiega daleko jakością - wszystkie zebrane tam utwory prezentują coś, co mogły by być wydane jako album Rotting Christ wracający do swoich starych lat.

17. Solitary Experiments – Transcendent
Solitary Experiments to bez wątpienia moja personalna ikona futurepopu. Jakkolwiek w notowaniach popularności nigdy nie stanowiła podium, jej wpływ na mnie, oraz nostalgia ciągnąca się z ich charakterystycznym dźwiękiem, pozostała.
I Transcendent w tym wypadku jest tym, czego można było się spodziewać: płytą bez większych wad, graną w dokładnie tym stylu, który uczynił z SE lek na moje serce w trudnych czasach. A w przypadku tego albumu, jest też całkiem sporo bangerów o szybszym rytmie, co daje pewne poczucie świeżości.

16. The Soft Moon – Exister
Mam wrażenie, że nie ma bardziej satysfakcjonującego uczucia niż zespół, który znalazł się w naszej biblioteczce na Last.fm przez przypadek, i był przez cały czas niespecjalnie lubiany, a jednak szkoda było go usunąć - wydający album, który kopie nas radośnie swoją energią i tym, że właśnie uczynił nieciekawy zespół, bardzo dobrym zespołem.
I tak właśnie stało się z The Soft Moon, dzięki Existerowi. Vasquez eksperymentuje tutaj z industrialem, i oh boy, jak dobrze mu ta zmiana zrobiła.

15. Boy Harsher – The Runner




Boy Harsher jest grupą, którą osobiście bardzo cenię, stanowiąc czołową część gatunku minimal synth. The Runner był więc czymś, co mnie zaskoczyło - nie dosyć, że był to album dalece bardziej popowy, ale również był soundtrackiem, od których raczej się trzymam z daleka, o ile nie jest to soundtrack czegoś, co zaczęło jako soundtrack.
Jednak w tym przypadku, miłość do zespołu przeważyła. I była to najlepsza decyzja, gdyż album ten jest opus magnum, łącząc najlepsze co w minimal synthu, z czysto synthpopową mocą.

14. Karg – Resignation
Premiera Karga była dla mnie miłym urozmaiceniem, gdyż mikstura DSBMowej duszy i post-blackowej atmosfery w wydaniu Wahntrauma (znanego też z Harakiri For The Sky) zawsze trafiała mnie w samo serduszko.
Nie inaczej jest i tym razem - Resignation jest absolutnie świetne. Jedyne, czego żałuję, to że ten album nie jest dłuższy o jeden utwór więcej, gdyż choć średnia długość piosenki wynosi jedenaście minut, to pozostaje niedosyt. Pozostaje tylko czekać na kolejny album w zbliżającym się roku!

13. Medieval Demon – Black Coven
I, jak zwykle w naszych notowaniach końcoworocznych, pojawia się osławiony grecki black metal.
Przy czym album Medieval Demon to nie byle jaki black metal: mimo solidnych podstaw tej sceny, Black Coven celuje w zupełnie inną stronę gatunku - teatralną formę mroku, kliszowy horror, który jednak przyprószony powagą naszych południowych braci, nabiera okultystycznej nastrojowości, osiągając to, co wspomniany już wyżej Mortuary Drape na swoim All the Witches Dance.

12. Bloodbath – Survival of the Sickest
Bloodbath jest zespołem o nadzwyczaj dobrej passie. Ostatnie ich albumy wszystkie pretendują do albumów roku, i w przypadku Survival of the Sickest nie jest inaczej. Klasyczny, surowy death metal, choć w tym wypadku wzbogacony o ciężkie riffy, których można się było po Bloodbath spodziewać.

11. Watain – The Agony & The Ecstasy of Watain
Nowe dokonania Watain dzielą fanów tego niegdyś czołowego przedstawiciela szwedzkiej sceny black metalu.
I choć osobiście uwielbiałem silnie krytykowany The Wild Hunt, z Trident Wolf Eclipse miałem problem, gdyż nic, co uwielbiałem w Watain, nie pozostało.
Natomiast jak chodzi o TAEoW, ten album jest powrotem do tego, czym był Watain sprzed The Wild Hunt - i choć wielu stwierdza, że panom z Watain brak już tego "czegoś", w mojej ocenie? Jest to absolutnie to, czego mi właśnie brakowało, klasycznego Wataina, jednak idącego dynamiką w stronę doom metalu.

10. Object – Epilogue of Fear
Ten rok był dobry dla industrialu, i dobrym dowodem na to jest nowe wydawnictwo Object, które to - jak sam zespół się chwalił - jest ich najmroczniejszym albumem. I, co ciekawe, ta obietnica faktycznie jest spełniona, a jednocześnie dzięki temu czyni to z tego electro-industrialną perełkę, która odkurzyła w mojej głowie nieco zapomniany zespół.

9. Rome – Hegemonikon (A Journey to the End of Light)
Rome przyzwyczaił mnie do naprzemiennie dobrych i "niemoich" płyt, stąd też widząc nowy album po bardzo dobrym Parlez-Vous Hate? (lub EPką Defiance), byłem bardzo sceptyczny, podejrzewając, że to znów jego dark ambientowe dzieło, którego nijak nie poczuję.
Jakże byłem zaskoczony, słysząc neofolkowe dźwięki, i to w dodatku takie, które przypominały mi o najlepszych momentach projektu Reutera. I zasadniczo na tej płycie jest ich całkiem spore natężenie, dzięki czemu Rome sukcesywnie kontynuuje erę zapoczątkowaną EPką Coriolan.

8. Noenum – Heresiarch
Pojawienie się nowego albumu Noenum było dla mnie szokującym momentem, gdyż podobnie jak poprzednioroczna Baxaxaxa, zespół ten milczał przez ponad dekadę, i nic nie zapowiadało powrotu. A podobnie jak Baxaxaxa, ten fiński zespół dorobił się u mnie sporej renomy, za dźwięk będący tą rzadko spotykaną surowością, która zawiera w sobie ogrom atmosfery, tworząc bardzo unikalny chłód - a zespoły tworzące w tym stylu praktycznie nie istniały, dość powiedzieć, że kojarzę jedynie dwa niszowe polskie black metale, które podążały tą ścieżką.
Stąd też choć przesłuchałem ten album zaledwie tyle co nic, z racji premiery pod koniec grudnia, zagwarantowało to i tak wysokie miejsce w notowaniu.

7. Synteleia – The Secret Last Syllable
Tym razem grecki black metal pojawia się w notowaniu w dość klasycznym wydaniu, gdyż dźwięk Syntelei nie różni się aż tak dramatycznie od starego brzmienia Rotting Christ, Yoth Irii oraz innych przedstawicieli "nowej fali". Tym niemniej, Synteleia osiągnęła na tym albumie podobną świeżość, co wspomniana już Yoth Iria w poprzednim roku: dzięki zgrabnie wplecionym dodatkom, płyta ta nie narzuca wrażenia odgrywania wciąż tego samego albumu RC, a nowej, interesującej opowieści.

6. Temple of Void – Summoning the Slayer
Death doom metal nie ma łatwo, gdyż gatunek ten ani nie jest szczególnie aktywny, a i też dużo zespołów traktuje jego brzmienie płytko, powtarzając dość kliszowe dźwięki.
Dlatego też ten rok był dla miłośników tego gatunku nadzwyczaj płodny: jednym z dowodów na to jest nowy album Temple of Void, który to dosięga wysokiej poprzeczki wyznaczonej wcześniej przez nich samych, a muzyka daje nam możliwość dosłownego poczucia okładki.

5. Acid Witch – Rot Among Us




Drugim dowodem na tę płodność jest natomiast nowy Acid Witch - i to nie byle jaki Acid Witch, bo długo oczekiwany longplay od nich! (przypomnijmy: ostatnie lata spędzili na nagrywaniu EPek i singli)
I tak jak ich ostatni album nie przypadł wielu do gustu, tak Rot Among Us powraca do tego, co w mistrzach deathowego horroru ukochaliśmy, serwując nam halloweenową, bulgoczącą makabrę przyprawioną sporą ilością bagiennego klimatu.

4. Dødsengel – Bab Al On
Dødsengel jest fascynującym zespołem, plączącym się gdzieś pomiędzy raw blackiem, magicznym, rytualnym klimatem a la Acherontas, i swoim własnym szaleństwem, stanowiąc dość świeży i eksperymentalny wyjątek w zastałej norweskiej scenie.
Bab Al On należy do zdecydowanie tych udanych, choć być może mniej eksperymentalnych, przykładów ich twórczości. Zamiast opętańczych wrzasków czy narkotycznego brzmienia, Dødsengel kieruje się tu w starożytne rytuały, oferując (całkiem częsty w tegorocznym notowaniu) rąbek magicznych inkantacji w muzycznej formie.

3. The Birthday Massacre – Fascination
Kocham TBM całym serduszkiem, ale ich ostatnie pojawienie się na liście najlepszych albumów roku było naciągnięciem oceny, gdyż nie czułem się przekonany co do drogi, którą obrali, tak do końca.
Jednakże, wraz z Fascination, której okładka przeszyła moje serce, wszystko co w tym zespole ukochałem, powróciło, w formie, której ten zespół nie miał od lat. Fascination nie dość, że przypomina swoją symbolikę w cudowny sposób bajkowego horroru, to również stanowi ich najbardziej intensywno-agresywny album od czasu Hide and Seek.

2. Xenturion Prime – Prisma
Z każdym albumem Xenturiona staję się coraz bardziej pewny, że następcy Code 64 uczynili najlepszą decyzję w historii całego gatunku futurepop, zostawiając w tyle co prawda zespół dobry, ale zastały, a skupiając się na nowym, jakim jest właśnie XP.
Podobnie jak w poprzednich albumach, ilość innowacji wnoszonej do gatunku jest niewiarygodnie duża, ale w odróżnieniu od poprzednich albumów, jest tu trochę mniej futuryzmu: co, paradoksalnie, pozwala Xenturionowi na śmielsze eksperymenty z wokalem. Mamy też tutaj sporo trance'u oraz EBMu, czyniąc z Prismy najbardziej zróżnicowany album tego duetu.

1. X-Marks the Pedwalk – New/End

Powtórzę się, ale to był dobry rok dla industrialu. I też z wielką radością mogę powiedzieć, że mój bardzo długi faworyt, właśnie dokonał czegoś niewiarygodnego: nagrał swój najlepszy album w swojej 35-letniej historii. New/End nie tylko jest przepięknym, melancholijnym albumem electro-industrialnym, ze sporą dozą futurepopowej lekkości, ale też intensywnym emocjonalnie doświadczeniem, tak świeżym dla ciągle ewoluującego stylu tego klasycznego zespołu. Pisząc o tych, którzy wyznaczają kierunek gatunku, obok "nowego industrialu" jak Hatari czy Youth Code, dumnie idzie XMTP, ukazując błysk w oku starego pokolenia industrialistów.

Komentarze