Biesy - Transsatanizm

Biesy - "krakowski zespół grający black metal". Tak brzmiałby, zapewne, wyważony opis zespołu, bez żadnej reklamowej papki, której w opisach zespołów teraz jest aż nadto. Jednak w tym przypadku, tak wyważone słowa są krzywdą, ogromną krzywdą, dla zespołu, który może definiować wraz z kilkoma "siostrami", nowy ruch polskiego black metalu.

Skąd ta śmiała teza? Być może z powodu faktycznego trendu, który w ostatnich latach pojawia się na polskim światku black metalowym. Jest on nieśmiały, ale jednak w ostatnim roku - poniekąd za sprawą jej głównego przedstawiciela - zaczął być wyraźniejszy jak nigdy dotąd. Chodzi rzecz jasna o dekadencki, abstrakcyjny black metal, reprezentowany przez Gruzję, a wcześniej "uliczną" Odrazę i Totenmesse. A między tym wszystkim - również Biesy, które na "Transsataniźmie" połączyły dekadencję i uliczny klimat pierwszego albumu, wraz z gruzińską fascynacją absurdem.

W całym albumie zwracają uwagę najbardziej dwie rzeczy: noisowe riffy, do których przywykliśmy w polskim black metalu, wykonane jednak z maestrią, za którą zostało docenione Morowe - oraz teksty, które mają tyleż sensu, co go nie mają. Jednak, tak samo jak w przypadku Gruzji, można czytać je nieironicznie i szukać jakiegoś pokrętnego sensu w bezsensie. Nie brak w nich erotyzmu, Szatana ("przysiadł diabeł / całuje chłopców w usta"), wulgarności ("lubię, jak otwierasz nogi..."), ale również kontrastowych follow-upów ("...ale lepiej otwórz swoje serce"). Pojawiają się wątki egzystencjalne ("dobry podkład do / bycia człowiekiem / dawania pozorów / udawania zbliżeń").
Trudno mi jednoznacznie interpretować teksty, lecz jednak chyba nie o to chodzi - być może przez ten absurd, łatwiej znaleźć twórcom język "oderwany od znanej nam kultury". Trudno było by uczyć nas w szkole interpretacji takich tekstów, ostatecznie, nieprawdaż?

W kwestii instrumentalizacji i wokalów zaś, naprawdę, nie mam się do czego przyczepić. Tak samo jak Gruzja, tak i Biesy, sprawnie operują całym spektrum głosu, od growlu, przez quasi-szepty, po zwykłą melodeklamację, dostosowując to wszystko do dźwięków gitar toczących się w tle. A same gitary? Rzężące, hałaśliwe, jednocześnie intensywne i "z duszą", którą pamiętamy z co bardziej melodyjnych dokonań Furii, czy wspominanej co rusz Gruzji. Melodyjność jednak nie odbiera tu w żaden sposób ciężaru ani nie sprawia, że black metal staje się nijaki. I tutaj chyba dochodzimy do największego potencjału, jaki ta płyta odsłania, i największej siły tej płyty.

Jest nią budowa utworów - kompozycja jest zróżnicowana w sposób nieprawdopodobny. W obrębie jednego utworu możemy doliczyć się co najmniej kilku zmian, które prowadzą kawałek na zupełnie inne tory - a jednocześnie zachowują niezwykłą spójność i klimat całości. Przez to właśnie nie sposób nie wracać do tego albumu, bo każdy utwór ma mocny potencjał "replayability", odkrywając co rusz kolejne detale, zarówno w ambientowych dźwiękach tła, jak i kompozycji właśnie.
A ilekroć powracamy do tego albumu, tylekroć staje się to podróżą - po dziwnych, absurdalnych i pełnych wulgarnego erotyzmu strzępkach myśli twórców - lecz niezwykle inspirującą i satysfakcjonującą.


"Highlighty": Golgota 2045, Karolina23, IHS, La Dolce Instant

Ocena: 98%

Komentarze