2023 AOTYs
Ten rok pełen był różnych zmian w moim życiu, stąd też - jakkolwiek śledziłem jego muzyczną stronę - ciężko mi było zebrać to wszystko w konkretną kompilację, przesłuchać albumy na tyle, by czuć się, że faktycznie jest to rozdział zamknięty.
Jest końcówka maja, i choć można by uznać, że już zbyt późno na publikowanie AOTek - ja tego nie uznaję, moja upartość i tak kazałaby to w końcu wrzucić. A lepiej w maju, niż w listopadzie.
Przy okazji jednak, mam również ogłoszenie względem tego bloga - gdyż premiera w połowie roku daje mi do tego nawet lepszy pretekst.
Otóż, Rat 41... jest mi bardzo bliskim projektem. Jednocześnie, trudno jest mi zebrać się w sobie, by być na nim bardziej aktywnym.
Dodatkowo, jest on na obcej platformie, w formacie, w którym nie pisze mi się najwygodniej, i bez możliwości łatwej archiwizacji.
Stąd też narodził się w mojej głowie pomysł zina - czasopisma internetowego, formatu, który był mi od zawsze bardzo bliski.
W ładniejszej oprawie, większą ilością tematów. Wychodzącym raz, dwa razy w roku.
Rat 41 stanie się zinem jeszcze w tym roku, jeżeli wszystko pójdzie dobrze - przygotowuję się do wydania pierwszej edycji w tę zimę.
Będzie ona posiadała, rzecz jasna, sekcję AOTek - ale również recenzje czy kącik filozoficzny. Chcę zrobić z tego coś, z czego będę miał dużo radości w pisaniu, i czytaniu później.
Wszystkie dotychczas napisane artykuły na blogu natomiast zostaną wydane w przyszłości jako numer #0 tegoż zina - także, nic się nie zgubi.
Rat 41 - w formie zina - będzie dystrybuowany przeze mnie na mojej oficjalnej stronie, w dodatku w dwóch wersjach językowych (angielskiej i polskiej).
No, ale teraz zobaczmy, czym nas rok 2023 uraczył. A uroczył wieloma genialnymi pozycjami!
✶✶✶
...z małym wtrąceniem, że co jeszcze bardziej ironiczne wobec mojej późnej premiery tego posta, chciałem wtrącić cztery albumy z roku 2022 do tej listy - w ramach bonusu, gdyż były zbyt genialne, ale odkryłem je niestety już w roku następnym!
Final Light - Final Light
Album duetu Perturbator x Cult of Luna zredefiniował dla mnie muzykę. Całkiem dosłownie, było to dla mnie przeżycie o wręcz niesamowitej intensywności.
Szczególnie w zimowy wieczór czy poranek, gdy jeszcze jest ciemno i śnieżnie, klimat albumu Final Light potrafił mnie całkowicie zatracić.
Ofdrykkja - After the Storm
Ofdrykkja zaczęła jako zespół DSBM (depresyjno-suicydalny black metal), ale z kolejnymi albumami posuwa się coraz bardziej do neofolku - "After the Storm" jest zasadniczo już całkowicie nową odsłoną tego zespołu.
Ofdrykkja zaczęła jako zespół DSBM (depresyjno-suicydalny black metal), ale z kolejnymi albumami posuwa się coraz bardziej do neofolku - "After the Storm" jest zasadniczo już całkowicie nową odsłoną tego zespołu.
I, z nieukrywaną radością muszę powiedzieć, że ta zmiana była chyba najlepszym, co mogło się stać. Ofdrykkja ma niezwykły charakter, tworząc neofolk delikatny, subtelny, ale jednocześnie bardzo konkretny. Można wyczuć, że zespół ten ma za sobą historię, która wpływa na kształt ich obecnego dźwięku.
Nowy album od Woods of Desolation był dla mnie niemałym zaskoczeniem - podobnie zresztą jak w późniejszej części album Austere. Te dwie legendy muzyki DSBM przez długi czas trwały w ciszy, tak że fani mogli obawiać się, że ich dyskografia jest już raczej skończona.
Nie można było jednak myśleć nic bardziej mylnego - Woods of Desolation powróciło, tworząc bardzo dojrzały album, przesiąknięty nostalgią i pewnego rodzaju spokojem.
Kavinsky - Reborn
W podobnym sensie powrócił również Kavinsky - jedna z bardziej charakterystycznych twarzy gatunku synthwave.
I jakkolwiek jego wcześniejszą kultowość uważałem za nieco przesadzoną, tak jednak trudno mi nie przyznać, że "Reborn" jest rewelacyjną płytą, łączącą zgrabnie wiele klimatów.
Natomiast, powracając do roku 2023...
29. Diary of Dreams – Melancholin
Nowy album Diary of Dreams jest zawsze dla mnie niemałym wydarzeniem - zespół ten jest dla mnie filarem gatunku darkwave, i wiele ich albumów jest mi bardzo bliskich.
"Melancholin" jest tutaj pozycją dość nietypową, bo ma w sobie mnóstwo tego, co charakteryzuje dźwięk DoD, jest bardzo nostalgiczną płytą - a jednocześnie przekonywała mnie do siebie nader długo.
"Melancholin" jest tutaj pozycją dość nietypową, bo ma w sobie mnóstwo tego, co charakteryzuje dźwięk DoD, jest bardzo nostalgiczną płytą - a jednocześnie przekonywała mnie do siebie nader długo.
28. A.J.K.S. – Śluz
Powrót A.J.K.Sa w ostatnich latach był przeze mnie bardzo oczekiwany, ale jego płyty odrobinę straciły ten pazur i ostrość, którą ukochałem sobie w jego wcześniejszych dokonaniach.
"Śluz" jednakże, kopie z całych sił i udowadnia, że Wojtkowi potrzeba było jedynie rozpędu - stając się jedną z jego lepszych nowych płyt, opowiadając posępnie o ciężkiej, brudnej codziennej rzeczywistości ulic.
"Śluz" jednakże, kopie z całych sił i udowadnia, że Wojtkowi potrzeba było jedynie rozpędu - stając się jedną z jego lepszych nowych płyt, opowiadając posępnie o ciężkiej, brudnej codziennej rzeczywistości ulic.
27. Soft Kill – Metta World Peace
Soft Kill jest kolejnym przykładem zespołu, który w moich oczach kształtuje gatunek. Choć w tym wypadku chyba bardziej konkretnie można by było mówić o scenie, podgatunku - jakim jest post-punk revival, trend powrotu do muzyki post-punk, jednak w bardziej nasiąkniętej nową falą odsłonie.
Soft Kill był dla mnie zawsze zespołem, który przesuwał granice i tworzył jakościową muzykę mimo całkiem sporej częstotliwości wydawania.
"Metta World Peace" jest kolejnym bardzo solidnym albumem. Jest w nim sporo nowych, elektronicznych dźwięków, ale jednocześnie powraca on też do brzmienia na wskroś klasycznego, przypominającego chociażby do złudzenia The Cure w utworze "Behind the Rain".
Soft Kill był dla mnie zawsze zespołem, który przesuwał granice i tworzył jakościową muzykę mimo całkiem sporej częstotliwości wydawania.
"Metta World Peace" jest kolejnym bardzo solidnym albumem. Jest w nim sporo nowych, elektronicznych dźwięków, ale jednocześnie powraca on też do brzmienia na wskroś klasycznego, przypominającego chociażby do złudzenia The Cure w utworze "Behind the Rain".
26. Cattle Decapitation – Terrasite
Pierwszy na tej liście do tej pory zespół metalowy to Cattle Decapitation - death metalowy band, którego umiłowanymi tematem jest krytyka wobec destrukcyjnego charakteru istnienia człowieka.
Poprzedni album formacji był dla mnie bez wątpienia przełomowy - usadowił on Cattle na piedestale gatunku, potwierdzając mi wyraźnie, że wraz z latami, ich techniczny sposób grania jedynie nabiera na sile. "Terrasite" nie jest może czymś przebijającym znakomity "Death Atlas", jednak jakościowo nie można mu zarzucić praktycznie nic. Stanowi on więc godną kontynuację poprzednika, o podobnie świetnej jakości.
Poprzedni album formacji był dla mnie bez wątpienia przełomowy - usadowił on Cattle na piedestale gatunku, potwierdzając mi wyraźnie, że wraz z latami, ich techniczny sposób grania jedynie nabiera na sile. "Terrasite" nie jest może czymś przebijającym znakomity "Death Atlas", jednak jakościowo nie można mu zarzucić praktycznie nic. Stanowi on więc godną kontynuację poprzednika, o podobnie świetnej jakości.
25. Metallica – 72 Seasons
Jak bardzo nie lubię żółtej okładki tego albumu, ciężko jest mi nie uznać "72 Seasons" za jeden z moich ulubionych albumów zespołu - nie przesuwa on być może ich granic, tworząc jakąś niezwykłą nową jakość, jest jednak bardzo solidnym wykonaniem tego, co jest siłą Metalliki. Album jest przepełniony soczystymi riffami i rytmiczną atmosferą.
24. Austere – Corrosion of Hearts
Austere należało do tych zespołów, o których myślało się w sposób przesądzony - jako o legendzie gatunku, jednak takiej, która już zakończyła swoją karierę.
Zobaczenie nowego wydania było bardzo zaskakujące - a co jeszcze bardziej cieszące serce, nowy album nie zawiódł, oferując 47 minut gęstego depresyjnego black metalu.
Zobaczenie nowego wydania było bardzo zaskakujące - a co jeszcze bardziej cieszące serce, nowy album nie zawiódł, oferując 47 minut gęstego depresyjnego black metalu.
23. Obituary – Dying of Everything
Nowe Obituary nie weszło od razu. Ubóstwiałem okładkę tejże płyty, i to w sumie powód, dlaczego "Dying.." tu jest - gdyż po czasie do niej wróciłem, i od tamtego czasu bardzo urosła na znaczeniu.
I choć daleko jej do wyżyn, na które ta death metalowa formacja wzbijała się wcześniej, jest to jednakże bardzo solidny dodatek do ich dyskografii.
I choć daleko jej do wyżyn, na które ta death metalowa formacja wzbijała się wcześniej, jest to jednakże bardzo solidny dodatek do ich dyskografii.
22. PreEmptive Strike 0.1 – Defence Readiness : Condition 1
PreEmptive Strike jest jednym z zespołów tworzących electro-industrial z wpływami aggrotechu, o dość unikatowym brzmieniu.
Ta pochodząca z Grecji grupa ostatnimi czasy tworzyła muzykę, która nieco rozwodniła mi ich dźwięk - tym bardziej zatem miło przyjąłem Defence Readiness, która to jest powrotem zespołu do ich dawnej formy.
Ta pochodząca z Grecji grupa ostatnimi czasy tworzyła muzykę, która nieco rozwodniła mi ich dźwięk - tym bardziej zatem miło przyjąłem Defence Readiness, która to jest powrotem zespołu do ich dawnej formy.
21. Thy Darkened Shade – Liber Lvcifer II: Mahapralaya
Pierwszy album greckiego black metalu w tym zestawieniu, w postaci zespołu o bardzo interesującym, masywnym brzmieniu.
Liber Lvcifer II jest kontynuacją dobrej, jednak (osobiście) jedynie dobrej pierwszej części. Mahapralaya w tym wypadku idzie kilka kroków dalej - jest nie tylko solidny, ale też interesujący, mający swój własny, podniosły charakter, który świetnie zgrywa się z kunsztem muzyków sięgających progowych wpływów na gitarach.
Liber Lvcifer II jest kontynuacją dobrej, jednak (osobiście) jedynie dobrej pierwszej części. Mahapralaya w tym wypadku idzie kilka kroków dalej - jest nie tylko solidny, ale też interesujący, mający swój własny, podniosły charakter, który świetnie zgrywa się z kunsztem muzyków sięgających progowych wpływów na gitarach.
20. Sleepless Droids – I
Sleepless Droids, projekt jednego z członków Empty, jest intrygującym połączeniem industrialu i IDMu... a przepraszam, był.
W pewnym sensie, Sleepless Droids jest projektem, który eksperymentuje z gatunkami po jednym na płytę - po industrialu/IDMie, dodane zostały do tego miksu gitary. A w wydanych dwóch EPkach z roku 2023 doszło do zupełnej zmiany klimatów. "II" jest płytą ambientową (i nie wciągnęła mnie jakoś znacząco), "I" zaś to bardzo mroczne, ezoteryczne wręcz synthwave/darksynth. I tu wsiąknęło bardzo, bo gatunek ten od lat łaknął czegoś nowego.
W pewnym sensie, Sleepless Droids jest projektem, który eksperymentuje z gatunkami po jednym na płytę - po industrialu/IDMie, dodane zostały do tego miksu gitary. A w wydanych dwóch EPkach z roku 2023 doszło do zupełnej zmiany klimatów. "II" jest płytą ambientową (i nie wciągnęła mnie jakoś znacząco), "I" zaś to bardzo mroczne, ezoteryczne wręcz synthwave/darksynth. I tu wsiąknęło bardzo, bo gatunek ten od lat łaknął czegoś nowego.
19. Schiller – Illuminate
Schiller oświetla rok po raz kolejny, serwując nam swój kolejny album - i, tak jak poprzednie, także i ten jest dla mnie nad wyraz przyjemny.
Być może nie aż tak oszałamiająco klimatyczny jak dwie poprzednie pozycje - jednak utrzymuje bardzo dobrą jakość i wprowadza miły, ciepły klimat do typowych dźwięków trance, których mogliśmy oczekiwać.
Być może nie aż tak oszałamiająco klimatyczny jak dwie poprzednie pozycje - jednak utrzymuje bardzo dobrą jakość i wprowadza miły, ciepły klimat do typowych dźwięków trance, których mogliśmy oczekiwać.
18. Tiësto – Drive
Nowego Tiësto się, nie ukrywam, nie spodziewałem - a szczególnie, że zawędruje on tak daleko, by być jedną z płyt roku.
Jednak tak właśnie się stało - choć w dużej mierze to zasługa konkretnych singli i utworów, które wybijają się ponad resztę, gdyż jakość tego albumu nie jest tak równa jak to się ma w pozostałych pozycjach.
Jednak tak właśnie się stało - choć w dużej mierze to zasługa konkretnych singli i utworów, które wybijają się ponad resztę, gdyż jakość tego albumu nie jest tak równa jak to się ma w pozostałych pozycjach.
17. Gorillaz – Cracker Island
Zdecydowanie brakuje mi w życiu funku. Nowy album Gorillaz tylko mi dotkliwiej przypomina o tym, że okołosoulowe gatunki trzeba wyławiać, bo bardzo łatwo je zgubić - za to jeśli się znajdzie taki nowy album w tym stylu, to może być idealnym towarzyszem i bujać swoim instrumentalnym pląsem, dając odpocząć myślom zgubionym w rytmie. Dziękuję więc temu albumowi za przypomnienie mi o tym, co ważne.
16. Deviser – Evil Summons Evil
To rok powrotów, tym razem w postaci kultowej, choć bardzo niszowej kapeli jaką jest Deviser.
Ich muzyka oryginalnie charakteryzowała się ogromną melodyjnością, nawet jak na dość skupiającą się na tym scenę - melodia była dla Devisera tym, czym dla innych zespołów ze sceny atmosfera.
Nowszy Deviser odchodzi deczko od tego charakteru, na rzecz bardziej typowego w greckim blacku skupienia na riffach i tle - co tworzy naprawdę dobry mariaż klimatów, gdyż ich dźwięk mimowolnie wyróżnia się tą energią i masywnością - co nad wyraz wyraźnie słychać w monumentalnym "Serpent God".
Ich muzyka oryginalnie charakteryzowała się ogromną melodyjnością, nawet jak na dość skupiającą się na tym scenę - melodia była dla Devisera tym, czym dla innych zespołów ze sceny atmosfera.
Nowszy Deviser odchodzi deczko od tego charakteru, na rzecz bardziej typowego w greckim blacku skupienia na riffach i tle - co tworzy naprawdę dobry mariaż klimatów, gdyż ich dźwięk mimowolnie wyróżnia się tą energią i masywnością - co nad wyraz wyraźnie słychać w monumentalnym "Serpent God".
15. Dizziness – Ne La Mort, Ne Le Venin.
Dizziness jest jednym z tych zespołów, które będąc nieznanymi dla większości, stanowią perełkę w swojej niszy.
Będąc częścią greckiej sceny black metalowej, dźwięk Dizziness zawsze używał tych samych technik do zupełnie innej ekspresji.
Malowali oni krajobrazy riffami w sposób bardzo niepodobny, ich użycie syntezatorów opisywało rzeczy inaczej.
"Ne La Mort" jest EPką, która popycha ich grę o krok dalej - przesycona jest ona ciemnym, gęstym klimatem rodem z islandzkiej sceny black metalu, zachowując jednocześnie zarówno wpływy greckie, jak i Dizziness jako takiego.
Będąc częścią greckiej sceny black metalowej, dźwięk Dizziness zawsze używał tych samych technik do zupełnie innej ekspresji.
Malowali oni krajobrazy riffami w sposób bardzo niepodobny, ich użycie syntezatorów opisywało rzeczy inaczej.
"Ne La Mort" jest EPką, która popycha ich grę o krok dalej - przesycona jest ona ciemnym, gęstym klimatem rodem z islandzkiej sceny black metalu, zachowując jednocześnie zarówno wpływy greckie, jak i Dizziness jako takiego.
14. The Rolling Stones – Hackney Diamonds
Uwielbiam twórczość Rolling Stones od lat 80-tych w górę. Zasadniczo każdy album, który słuchałem od "Tattoo You" był co najmniej dobry, wiele z nich stawało się bardzo szybko klasykami tej ery.
Ich nowsze dokonania są mi mniej znane, jednak nie różniły się jakością prawie w ogóle - i "Hackney Diamonds" wpisuje się też w tę tradycję bycia bardzo solidnym albumem o świetnej energii, mieszającego melancholię i żywotność rock 'n' rolla.
Ich nowsze dokonania są mi mniej znane, jednak nie różniły się jakością prawie w ogóle - i "Hackney Diamonds" wpisuje się też w tę tradycję bycia bardzo solidnym albumem o świetnej energii, mieszającego melancholię i żywotność rock 'n' rolla.
13. Mareux – Lovers From the Past
Mareux wyskoczył z tym albumem bardzo niespodziewanie. Znając jego dokonania, widziałem zainteresowanie którym obdarzał post-punkowe brzmienie i na dobrą sprawę mógłbym przewidzieć, że jego minimal synth w którymś momencie skręci w tę stronę.
Być może nie spodziewałem się tak nagłego i wielkiego skrętu - wydając raptem małe EPki i single, otrzymujemy w "Lovers" pierwszy długograj, i natychmiastowo w stylistyce o bardzo konkretnym charakterze. I w dodatku bardzo, bardzo dobry.
Być może nie spodziewałem się tak nagłego i wielkiego skrętu - wydając raptem małe EPki i single, otrzymujemy w "Lovers" pierwszy długograj, i natychmiastowo w stylistyce o bardzo konkretnym charakterze. I w dodatku bardzo, bardzo dobry.
12. CygnosiC – Demystify
Druga industrialna grupa z Grecji w tym zestawieniu - tym razem jest to CygnosiC, czyli mistrzowie własnego stylu, który szlifują od wielu lat i co zapewnia im bardzo wyjątkowe miejsce wśród electro-industrialnych zespołów.
"Demystify" jest wszystkim tym, czego mogłem potrzebować - garstką nowości, mnóstwem cudownego, nostalgiczno-prężnego rytmu, który przypomina mi o tym jak wiele lat temu słuchałem tej kapeli po raz pierwszy, i jak od tamtego czasu nikt nie zdołał zrobić czegokolwiek choćby podobnego. W skrócie, jedna z tegorocznych perełek.
"Demystify" jest wszystkim tym, czego mogłem potrzebować - garstką nowości, mnóstwem cudownego, nostalgiczno-prężnego rytmu, który przypomina mi o tym jak wiele lat temu słuchałem tej kapeli po raz pierwszy, i jak od tamtego czasu nikt nie zdołał zrobić czegokolwiek choćby podobnego. W skrócie, jedna z tegorocznych perełek.
11. Veil of Light – Sundancing
Ze wszystkich płyt, które poznałem w poprzednim roku, "Sundancing" było chyba największym zaskoczeniem. Znając Veil of Light jako przedstawicieli post-punk revivalu, myślałem o tym zespole jako dość tradycyjnym i trzymającym się raczej post-punkowej strony.
Jak bardzo duże było moje zaskoczenie, gdy płyta ta okazała się dokładnym przeciwieństwem: zasadniczo będąc płytą nowofalową, o niezwykłej energii.
Jak bardzo duże było moje zaskoczenie, gdy płyta ta okazała się dokładnym przeciwieństwem: zasadniczo będąc płytą nowofalową, o niezwykłej energii.
10. Goethes Erben – X
Goethes Erben jest niemieckim zespołem, który w przedziwny sposób łączy to bardziej klasyczny, elektroniczno-gitarowy darkwave, to zaś neoklasyczną grę ciszą i wokalem.
Jakkolwiek fanem tego drugiego nie jestem, ich ostatnie dokonania splatają te style w bajeczny sposób - i "X" być może jest kulminacją tego, co w ostatnich płytach błyszczało, a co tutaj przeszywa duszę na wskroś.
Jakkolwiek fanem tego drugiego nie jestem, ich ostatnie dokonania splatają te style w bajeczny sposób - i "X" być może jest kulminacją tego, co w ostatnich płytach błyszczało, a co tutaj przeszywa duszę na wskroś.
9. Nlooln-Lynch – She
W tym roku z wielkim smutkiem dotarła do mnie wieść, że Hapax - włoski zespół ze sceny post-punk revival - rozpadł się.
Biorąc pod uwagę, iż był to jeden z moich ulubionych zespołów tego stylu, była to bardzo dotkliwa strata. Jednakże, twórca Hapax zostawił nam mały prezent na pożegnanie: dwa utwory nagrane pod koniec działalności, które wydali jako EPkę pod szyldem Nlooln-Lynch.
I choć podróż to dość inna, a post-punkowy smutek ustępuje tu darkwave'owemu oniryzmowi, jest to zdecydowanie jedne z lepszych wydawnictw jakie słuchałem od dawna.
Biorąc pod uwagę, iż był to jeden z moich ulubionych zespołów tego stylu, była to bardzo dotkliwa strata. Jednakże, twórca Hapax zostawił nam mały prezent na pożegnanie: dwa utwory nagrane pod koniec działalności, które wydali jako EPkę pod szyldem Nlooln-Lynch.
I choć podróż to dość inna, a post-punkowy smutek ustępuje tu darkwave'owemu oniryzmowi, jest to zdecydowanie jedne z lepszych wydawnictw jakie słuchałem od dawna.
8. Flesh Field – Voice of the Echo Chamber
Powrót Flesh Field bez ogródek mogę nazwać jako jeden z najbardziej szokujących - w odróżnieniu od tych powrotów, które mogły być zaskakujące dla społeczności, FF był bardzo personalny.
Zespół ten zdefiniował u mnie coś, co mógłbym nazwać "drapieżnym", buntowniczym industrial rockiem - ale w znaczeniu bardzo trudnym do ujęcia, bo dźwięk Flesh Field był tak zupełnie inny od tego co poznałem, że zawsze wymykał się definicjom.
"Voice..." jest powrotem już bez wokalistki, zatem całe skupienie przeniosło się na elektronikę - dając jednak niewiarygodne rezultaty.
Utwory są monumentalne, masywne, uderzające z ogromną prędkością i nie mające litości - jak choćby takie "Manifesto".
Zespół ten zdefiniował u mnie coś, co mógłbym nazwać "drapieżnym", buntowniczym industrial rockiem - ale w znaczeniu bardzo trudnym do ujęcia, bo dźwięk Flesh Field był tak zupełnie inny od tego co poznałem, że zawsze wymykał się definicjom.
"Voice..." jest powrotem już bez wokalistki, zatem całe skupienie przeniosło się na elektronikę - dając jednak niewiarygodne rezultaty.
Utwory są monumentalne, masywne, uderzające z ogromną prędkością i nie mające litości - jak choćby takie "Manifesto".
7. Dying Fetus – Make Them Beg For Death
Legenda technicznego brutal death metalu powraca, oferując nam kolejną ucztę przepełnioną basem i ciężkimi riffami.
"Make Them Beg For Death" jest iście genialnym albumem, stanowiąc godną kontynuację równie świetnego albumu sprzed siedmiu lat. Same gitary mogą wbić nas w podłogę, by growl wokalisty jedynie dokończył dzieła.
"Make Them Beg For Death" jest iście genialnym albumem, stanowiąc godną kontynuację równie świetnego albumu sprzed siedmiu lat. Same gitary mogą wbić nas w podłogę, by growl wokalisty jedynie dokończył dzieła.
6. Nuovo Testamento – Love Lines
Nuovo jest zespołem bardzo ciekawym, gdyż choć początkowo grali czysto post-punkowo, ich brzmienie nasiąknęło mocno nową falą w drugim albumie.
Trzeci zaś, który jest właśnie po prawej, jest albumem już praktycznie w zupełności innego gatunku - Nuovo Testamento reinkarnuje tutaj italo disco, jak i również inspirowane nim europejskie disco/dance. Samo "Love Lines" niezwykle przypomina mi dokonania niemieckiej artystki tego gatunku, Sandry - Chelsey ma do złudzenia podobny głos, a otoczka dźwięku jedynie podbija to wrażenie.
Trzeci zaś, który jest właśnie po prawej, jest albumem już praktycznie w zupełności innego gatunku - Nuovo Testamento reinkarnuje tutaj italo disco, jak i również inspirowane nim europejskie disco/dance. Samo "Love Lines" niezwykle przypomina mi dokonania niemieckiej artystki tego gatunku, Sandry - Chelsey ma do złudzenia podobny głos, a otoczka dźwięku jedynie podbija to wrażenie.
5. X-Marks the Pedwalk – Superstition
X-Marks the Pedwalk jest zespołem wręcz kultowym dla sceny electro-industrialu, jednak w kolejnych dekadach swojej działalności zaczęli coraz bardziej zawracać w stronę gatunku futurepop i darkwave'u.
Co w połączeniu z ich doświadczeniem i kunsztem, wychodzi nadzwyczaj dobrze - ich poprzedni "New/End" był prawdopodobnie najlepszym, co wydali od końca lat 90tych. I "Superstition", co niesamowite, jest zasadniczo równie genialne, sytuując tę płytę na piedestale gatunku i udowadniając, że zespoły lat 80tych mają wciąż pazur i niewiarygodny potencjał by zmieniać industrial.
Co w połączeniu z ich doświadczeniem i kunsztem, wychodzi nadzwyczaj dobrze - ich poprzedni "New/End" był prawdopodobnie najlepszym, co wydali od końca lat 90tych. I "Superstition", co niesamowite, jest zasadniczo równie genialne, sytuując tę płytę na piedestale gatunku i udowadniając, że zespoły lat 80tych mają wciąż pazur i niewiarygodny potencjał by zmieniać industrial.
4. SDH – Fake Is Real
SDH - czy raczej Semiotics Department of Heteronyms, jak się rozwija ten skrót - to jeden z moich czołowych faworytów elektroniki zahaczającej o minimal synth i industrial. Rok 2023 w ogóle był dla tego gatunku niesamowicie życzliwy.
SDH zaś stała się dla tego gatunku jednym z najbardziej błyszczących gwiazd za sprawą "Fake Is Real" - pierwszego długograja w historii zespołu, o trochę bardziej popowym brzmieniu w porównaniu, jednak z wciąż niesamowicie dobrą grą syntezatorów i dotykającym wokalem, co od zawsze stanowiło ogromny atut SDH.
SDH zaś stała się dla tego gatunku jednym z najbardziej błyszczących gwiazd za sprawą "Fake Is Real" - pierwszego długograja w historii zespołu, o trochę bardziej popowym brzmieniu w porównaniu, jednak z wciąż niesamowicie dobrą grą syntezatorów i dotykającym wokalem, co od zawsze stanowiło ogromny atut SDH.
3. Katatonia – Sky Void of Stars
Mało jest rzeczy, które uwielbiam bardziej niż dobry album Katatonii. Ich spojrzenie na gotycki metal urzeka mnie, bo potrafią oni za pomocą melodyjności obudzić coś w sercu, co bardzo rzadko udaje się w metalu jako takim.
"Sky Void of Stars" może być moim ulubionym albumem Katatonii w ogóle - jest on na wiele sposobów idealny, jak gdyby kulminacją tego, co sobie w tym zespole (a przynajmniej jego nowszej inkarnacji) ukochałem.
"Sky Void of Stars" może być moim ulubionym albumem Katatonii w ogóle - jest on na wiele sposobów idealny, jak gdyby kulminacją tego, co sobie w tym zespole (a przynajmniej jego nowszej inkarnacji) ukochałem.
2. Zanias – Chrysalis
Znałem Zanias od jakiegoś czasu, ale ten rok był pierwszym, w którym jej naprawdę posłuchałem. A stało się to przez odsłuchanie singla do "Chrysalis", po którym oniemiałem, a cała płyta jedynie potwierdziła moje odczucia, że jest to arcydzieło w pełnym tego słowa znaczeniu.
Pozostała część dyskografii jest niemal równie dobra, a spoilerując z perspektywy roku 2024, w którym Zanias wydała kolejne wydawnictwo - nie sposób znaleźć złego albumu w jej dokonaniach. Tym niemniej, "Chrysalis" jest nadal moim najukochańszym, które pochłonęło mnie bez reszty.
Pozostała część dyskografii jest niemal równie dobra, a spoilerując z perspektywy roku 2024, w którym Zanias wydała kolejne wydawnictwo - nie sposób znaleźć złego albumu w jej dokonaniach. Tym niemniej, "Chrysalis" jest nadal moim najukochańszym, które pochłonęło mnie bez reszty.
1. Varathron – The Crimson Temple
Trudnym było wybrać konkretny jeden album roku - i przyznam, że cała piątka tu obecna zasłużyła na to miejsce w pewnym sensie.
Jednak trudno jest mi nie wybrać greckiej bestii jaką jest Varathron - ich "The Crimson Temple" jest wyjątkowym dziełem. Co prawda oryginalna kolejność utworów delikatnie trwoni potencjał płyty, jednak rozkładając je w sposób bardziej zrównoważony i satysfakcjonujący (dla ciekawych: 1, 2, 7, 4, 3, 9, 8, 6, 5, 10) staje się to magiczną podróżą wgłąb, z klimatem roztaczającym się gęsto wokół nas gdy płyniemy tą metalową formą łodzi Charona.
Jednak trudno jest mi nie wybrać greckiej bestii jaką jest Varathron - ich "The Crimson Temple" jest wyjątkowym dziełem. Co prawda oryginalna kolejność utworów delikatnie trwoni potencjał płyty, jednak rozkładając je w sposób bardziej zrównoważony i satysfakcjonujący (dla ciekawych: 1, 2, 7, 4, 3, 9, 8, 6, 5, 10) staje się to magiczną podróżą wgłąb, z klimatem roztaczającym się gęsto wokół nas gdy płyniemy tą metalową formą łodzi Charona.
Komentarze
Prześlij komentarz