Forgotten Tomb - Negative Megalomania

Tym razem recenzja będzie dość nietypowa, gdyż.. oceniam płytę, którą uważam za najlepszą w swoim gatunku. Niezależnie, czy mówimy tu o DSBM, niszowym black/doom metalu, czy też blacku jako takim. Gdyż wpisując się w każde z tych ramek, przebiła jak dotąd wszystko, co przez lata usłyszałem.


Zaczynając jednak od standardowej rubryczki tłumaczącej zespół - Forgotten Tomb to włoska formacja, na którą składa się dość niezmienna grupa członków, w której prym wiedzie Herr Morbid.
Zaczynając od black metalu na pierwszym albumie, z jedynie lekkimi naleciałościami doom metalu (i przypominając tym samym bardzo mocno wczesne dokonania Dolorian), ewoluowali z czasem na nieco melodyjniejsze rejony depressive/black doomu. Na tyle, iż od właśnie "Negative Megalomanii" zaczęto ich porównywać do Shining. Jest to słuszne muzycznie, natomiast pierwowzorem takiego brzmienia był FT, niesłusznie nazywany "kopią" Shining, którego album o podobnym brzmieniu wyszedł kilka miesięcy później.

Ale zostawiając walkę między tą dwójką - w styczniu 2007 ukazała się "Negative Megalomania", kryjąc w swojej trackliście pięć utworów. Ich mała ilość jest rekompensowana długością - dla kogokolwiek, kto spotkał się z długograjami Nocturnal Depression czy Make A Change... Kill Yourself, nie będzie to nowością; aczkolwiek fanów FT mogło to wówczas nieco zdziwić. Najkrótszy utwór ma ponad siedem minut, a pozostałe przekraczają dziesięć. Jednak ich wypełnienie jest tak intensywne i zapełniające niemal całość każdego utworu, że oddaje nam to z nawiązką.

Album zaczyna się od bardzo melodyjnego "A Dish Best Served Cold" - zmieniającego często tempo utworu, pokazującego nam kunszt gitarzysty przy doomowych partiach. Agresywne wejście w połowie przechodzi na ciche brzdąkanie na gitarce, by wysunąć chory, charakterystyczny wokal Herr Morbida na czołówkę, by ten zaraz znikł w gitarowej otchłanii melodii i szybkości.
Ogólnie całość albumu jest tu nadzwyczaj melodyjna, przyprawiona słabo słyszalną, ale bardzo wspomagającą główną linię gitar perkusją - cały album jest pokazem technicznych umiejętności grupy, doprawionego obłąkańczym przekazem Morbida. Teksty FT zawsze wyłamywały się mocno z dość ogranych ramek gatunku, tak i tu nie jest inaczej - tytułowy utwór traktuje o pozerstwie, w jaki black metal wpadł od już jakiegoś czasu, jak i ogólnie o fałszywości okazywanych emocji. "The Scapegoat", będąc smutną balladą niemal, traktuje o opuszczeniu i przemyca niezauważenie trochę przemyśleń Morbida (co jest właściwie rutyną dla albumów Forgotten Tomb; chociaż radykalne, teksty potrafią przetoczyć się po mózgu słuchacza i uświadomić).
"Blood and Concrete" zaś unosi się w niemal poetycki ton, oczywiście odpowiednio nakierowany na dekadenckie odchyły.

Wracając jednak do dźwięków pojedynczych utworów - drugim z kolei jest "No Rehab (Final Exit)"; jego brzmienie kieruje się bardzo blisko doomu, całość głównego riffu jest zresztą przyprawiona southern metalową manierą. Przejścia temp są tu jeszcze bardziej słyszalne niż nawet w poprzednim utworze.
Tytułowa "Negative Megalomania".. zaczynając się od dość upiornej przemowy, tłumaczącego negatywność, przechodzi szybko w melodyjne uzupełnianie wokalisty. Nieraz miałem wrażenie, jakby główny riff tańczył dookoła jakiegoś "trzonu" utworu - możliwe, że za sprawą lekkiej, ale wciągającej powtarzalności motywów gitarowych. Całość bardzo płynnie prowadzi nas przez te siedem minut, by zakończyć utwór monumentalną orgią gitarową.

"The Scapegoat" to black metalowa ballada, bliżej jej czasami do black rocka nawet. Uspokaja po intensywności przeżyć z wcześniejszych utworów, jednocześnie będąc najbardziej depresyjną częścią płyty.
"Blood and Concrete" jest za to powrotem do starego dźwięku, łącząc brzmienie No Rehab i tytułowego utworu - nastawiając nas z początku na doom, im dalej wciągał wgłąb piosenki, tym bardziej przypominał "Negative Megalomanię". I tak samo jak i w przypadku tamtego utworu, i w tym pojawiło się monumentalne, gitarowe zakończenie, ciągnące się długo i intensywnie.

Istotna jest w tej płycie kwestia riffów - pomijając niesamowite, unoszące potęgą melodyjności końcówki dwóch utworów, używane są na tej płycie w sporych ilościach chwyty, które sam nazywam "cofaniem gitary". Coś, co pojawia się zbyt krótko, by ktokolwiek to nazwał, jednak tworzy ogromną moc w dźwięku. Charakterystyczny dla Rotting Christ, który to zapoczątkował, wystąpił też na "Henbane" Cultes des Ghoules, a na tej płycie wyniesiono ów dźwięk na piedestał. Same partie kończące Negative Megalomanię i Blood and Concrete, mimo ogólnej depresyjności gatunku, działają na mnie dokładnie odwrotnie, jakby ich monumentalność i epickość brzmienia kruszyła wszelki strach i wątpliwości, zasiane w duszy.

Ogólne wrażenie z tej płyty pozostało u mnie niezachwiane od tych kilku lat, od których ją posiadam. 57 minut muzycznej esencji piękna, gdzie żadna minuta nie jest zmarnowana na jakikolwiek "filler". Spójność utworów zaś nie pozwala czuć przerw, wytrącać z płynności dźwięków. Słowem, jest to płyta idealna. Nie mówię tego praktycznie nigdy, jednak w tym przypadku trudno o inne określenie.


"Highlighty": Negative Megalomania, Blood and Concrete

Ocena: 100%

Komentarze