Amebix - Sonic Mass

Amebix, wraz z poznaną kilka dni wcześniej Dystopią, został moim przewodnikiem, próbującym wdrożyć mnie w gatunek crust punka, czyli brudnej i nieco zmetalizowanej jego formy. Uważany za prekursora gatunku, jego protoplastę, stąd nie dziwne, że zwróciłem na niego uwagę. Jednak mimo to omawiany tutaj album bynajmniej do klasyki crustu nie należy.

Album ten powstał, gdy Amebix zyskał sobie już status legendy na scenie crustu, jednak zaliczając w międzyczasie rozpad po wydaniu dwóch kultowych długograjów. Panowie rozeszli się w 1987 i wrócili na scenę dopiero w 2008, stąd można to chyba uznać za jedno z najdłużej przewlekanych powrotów. Tym samym też każdy wierny fan Amebix miał dość spore obawy odnośnie jakichkolwiek nowych albumów - co da się dobrze wyczuć, przeglądając chociażby recenzje powstałe chwilę po wydaniu omawianego tutaj "Sonic Mass", bądź poprzedzającej go EPki (którą to wielu skazało na porażkę z racji jej "odgrzewania starego kotleta" na inny sposób, jednak po jej ukazaniu okazała się lepsza niż przewidywano)

Cóż można powiedzieć o "Sonic Mass", słysząc ją po raz pierwszy? Mając świadomość, że Amebix to punkowy zespół, odczuje się z pewnością zdecydowanie cięższy charakter dźwięków, mający dość niemało wspólnego z metalem, jednak nie aż tak mu bliski, by nazwać to co słyszymy grindcore'em. Ciężko też to nazwać hardcore w ścisłym sensie. Brzmienie, które słyszymy, to przeplatanie się spokojniejszych partii, wręcz quasi-balladowych, inspirowanych Killing Joke riffów i wokali (ta inspiracja słyszalna jest niemal przez cały album, w różnym stopniu), ścian basu (niczym na utworze o świetnie oddającym to uczucie tytule - "Shield Wall").. zróżnicowanie utworów idzie tu zdecydowanie Amebixowi na plus, odróżniając go od brudnego, ale i prostego brzmienia wcześniejszych nagrań, tworząc ten album zupełnie innym od czegokolwiek co nagrali przedtem.

Jednym z moich ulubionych tworów na płycie jest "Days" - melancholijny, balladowy z początku kawałek, próbujący urzec nostalgicznym tekstem i dośpiewywaną atmosferą. Od tego zresztą utworu zacząłem przygodę z post-rozpadowym Amebix i to była moja motywacja, by przyjrzeć się jako pierwszej tej płycie. Innym wartym zanotowania utworem jest "The Messenger"; bardzo wyczuwalne brzmienie Killing Joke łączy się z ciężkim, heavy metalowym brzmieniem punka, czyli znakiem rozpoznawczym Amebix. Dodajmy do tego bardzo ładne operowanie gitarami w co poniektórych momentach, tworzące to brutalne ściany basu uderzające w naszą podświadomość, to znów bardzo ładne solówkowe wstawki. Podobnie, chociaż bardziej skupiając się na gitarowej estetyce zamiast ciężkości, jest przy utworze "Knights of the Black Sun".

"Sonic Mass" w krótkim czasie stało się jednym z moich najlepszych punk rockowych odkryć tego roku, stając się dla mnie jednocześnie opus magnum dla kultowego zespołu Amebix - co zresztą idzie zauważyć również u wiernych fanów, którzy uznali ten album za najlepszy comeback w historii. Ciężki, ale uduchowiony (niczym sugerowany okładką) i satysfakcjonujący album, który udowodnił, że warto było czekać fanom te 24 lata. Niefortunnie jednak zespół rozszedł się ponownie rok po nagraniu tego materiału. Nie zmienia to jednak faktu, iż wydany w 2011 roku "Sonic Mass" jest płytą wartą grzechu i swoistym niezbędnikiem dla kogokolwiek próbującego swoich sił w brudniejszej odmianie punku.


'Highlighty': The Messenger, Days, Knights of the Black Sun

Ocena: 83%

Komentarze