Dødsengel - Interequinox

Miałem zrecenzować coś zupełnie innego (i o wiele dłuższego), jednak podczas odrabiania zaległości z tygodnia - a wśród nich, niedawnej premiery albumu od Dødsengel, ten właśnie album chwycił mnie za serce tak parszywie mocno, że nie pozostało mi nic innego jak zmienić plany i wyrzucić z siebie ten cały zachwyt, jaki poczułem od pierwszych sekund słuchania "Interequinox".

Zaczynając więc, jak zwykle, kim są panowie z Dødsengel - tworzą oni ten zespół od dość niedawna jak na black metalowe standardy (zwłaszcza należąc do sceny norweskiej), bo od roku 2007. Przy czym pisząc, że należą oni do sceny norweskiej, od razu też sprostuję - ich twórczość nigdy nie próbowała nawet wpisać się w tę typową szufladkę charakterystyczną dla tego kraju. Dødsengel eksperymentował, kierując się i tworząc przez cały czas swojego istnienia tzw. "okultystyczny" black metal, wykraczając poza prymitywne brzmienie norweskich dźwięków ku bardziej 'mszalnej', epickiej atmosferze, próbującej odwzorować uniesienie i mrok drzemiący w nowoczesnym brzmieniu black metalu.

I tak też, po pięcioletniej przerwie od ich ostatniego nagrania, Dødsengel zaskoczył nas nowym wydawnictwem z bardzo gustownym, szarym cover artem.
Cóż, dla kogokolwiek obeznanego z poprzednim materiałem zespołu to co prezentuje tym razem Dødsengel, dużym zaskoczeniem nie będzie. Z drugiej strony - będzie w sporym stopniu. Album robi krok naprzód, pogłębiając wcześniej zarzucone partie dźwiękowe, jednocześnie trzymając się swojego specyficznego brzmienia osiągniętego na świetnie przyjętym "Imperatorze". Wyczuwalne jest to, że panowie znaleźli wreszcie dźwięki pozwalające im wyrazić się w mniej typowy sposób, a jednocześnie pozwalające wyróżnić się na tle mnóstwa bezkształtnych zespołów bądź legend black metalu, w które obfituje Norwegia.

Po pierwszym odsłuchaniu miałem kilka teoretycznych faworytów, jednak każde kolejne odsłuchanie mieszało mi w głowie, przestawiając kolejność "od najlepszego do słabszych" - album jest nadzwyczaj zróżnicowany, dużo bardziej od "Imperatora", co daje wrażenie pełnometrażowego, długiego filmu bądź bardzo spójnej opowieści, która wykorzystuje wszystkie dostępne środki finansowe na ukazanie bogactwa fabuły. Mamy tu wyjątkowo orkiestralne, awangardowe utwory, jakim jest "Rubedo" (mile połechtał on moją tęsknotę za nowym Diabolical Masquerade, jednocześnie brzmiąc jak jego o wiele bardziej black metalowa odmiana); mamy utwory z przepięknie chorym, maniakalnym wokalem (który można było usłyszeć w "Imperatorze", ale stosunkowo rzadko) jakim jest chociażby "Pangenetor"; mamy również inspirowane doomem, zwalniające tempo kawałki pokroju "Emerald Earth". 

Koniec końców, zróżnicowanie i ogrom pracy włożonej w ten album poraża. Jest to "Imperator", ale rozciągnięty na całą dostępną płaszczyznę brzmień, jakie można sobie wyobrazić w true black metalu, bez oszpecania go zbędną elektroniką bądź nadmiarem melodyjności - i jako taki album, "Interequinox" wyrabia się nadzwyczaj dobrze. I chociaż przerażająco często to stwierdzam ostatnio, ale to zdecydowanie jeden z najbliższych mi albumów tego roku - black metalowym AOTY stał się już po drugim (upewniającym) odsłuchu. Niewiele było płyt, które tak szybko i łatwo wbiły mi się w umysł i już, zdaje się, z niego nie wyjdą.


'Highlighty': "Pangenetor", "Emerald Earth", "Rubedo"

Ocena: 93%

Komentarze