Grave Upheaval - Untitled
Grave Upheaval należy do tej grupy zespołów, które nie zdobywają należytej sobie popularności chociażby przez fakt bycia pobocznym zespołem twórców innej formacji. Z trójki zespołów, w które zamieszany jest - (aka Kevin Kevinson), Grave Upheaval jest zupełnym podziemiem. Wszystkie jednak tworzą specyficzną niszę w australijskim black/death metalu.
"Untitled" jest pierwszym długograjem, z którym mamy do czynienia w przypadku tego zespołu - poza tym wydali do tego czasu demo i dwa splity, których jeszcze nie zdążyłem sprawdzić. Zawiera on siedem niezatytułowanych utworów; ogólnie sam zespół, co można już tutaj zauważyć, tworzy otoczkę tajemnicy/nihilizmu wokół swojej twórczości, gdyż ani twórcy, ani album, ani utwory nie są tytułowane.
Cóż się zatem mieści na "Untitled" Grave Upheaval? Mocarne, ciężkie riffy, ściana noise'u w tle powtarzana przez wszystkie utwory, niesamowita ciężkość i pokład mroku. Tworzona przez to atmosfera jest niesamowita - mimo wręcz zabójczej monotonii, album brzmi niczym kwintesencja piekła. Chociaż jest to coś, co można przypisać sporej części black/death metalu, tutaj jest ten pierwiastek wyciągnięty do ekstremum.
Co prawda australijczycy przyzwyczaili nas do wciągania w obskurną, mroczną krainę piekła, jednak nigdzie indziej w ich kompozycjach nie było to odczuwalne tak intensywnie - przy Portal bawili się jedynie techniczną stroną death metalu, przenikając eksperymentalną grą gitar umysł, w przypadku Impetuous Ritual ich gra była o wiele bardziej złożona, górę brała perkusja i dopełniały ciężko stonowane gitary, by dać nam poczucie kontrolowanego chaosu. Tutaj mamy zejście w samą otchłań, perkusja jest niemal nieżywa i odzywa się co kilkanaście sekund - o jakiejkolwiek ambitniejszej jej grze można zapomnieć. Gitary grają na najniższym dostępnym tonie, ciągnąc się w nieskończoność. Bardzo rzadko kompozycja zmieni układ, dając wolność bardzo cofniętej perkusji, która jednak po chwili ustępuje miejsca powracającemu basowi.
Całość albumu brzmi niczym album Sunn O))) połączony z Impetuous Ritual - nie uświadczy tu się ani trochę chaosu z tego drugiego, jednak charakterystyczne brzmienie zostaje. Masywność tego pierwszego zaś przebija się bardzo zauważalnie, jednak nie ma w "Untitled" tej duszy, jaką miało jakiekolwiek czysto drone'owe nagranie.
Album trudno potraktować jako zbiór utworów - co zresztą widać po trackliście. Jedynym utworem, który zwrócił moją uwagę nieco bardziej zaznaczoną doomową atmosferą był "3"; jednak lepiej jest traktować "Untitled" jako album koncepcyjny, odsłuchiwany w całości - miast monotonnego brzmienia dostajemy wtedy bardzo spójny czterdziestominutowy album.
Wszechobecne jednak jest tu wrażenie, że to co słyszymy, jest wyjątkowym połączeniem muzyki drone i black/death, zabierających nas w niezwykle ciężką i mroczną podróż po najgłębszych głębinach piekła.
'Highlighty': "3"
Ocena: 80%
"Untitled" jest pierwszym długograjem, z którym mamy do czynienia w przypadku tego zespołu - poza tym wydali do tego czasu demo i dwa splity, których jeszcze nie zdążyłem sprawdzić. Zawiera on siedem niezatytułowanych utworów; ogólnie sam zespół, co można już tutaj zauważyć, tworzy otoczkę tajemnicy/nihilizmu wokół swojej twórczości, gdyż ani twórcy, ani album, ani utwory nie są tytułowane.
Cóż się zatem mieści na "Untitled" Grave Upheaval? Mocarne, ciężkie riffy, ściana noise'u w tle powtarzana przez wszystkie utwory, niesamowita ciężkość i pokład mroku. Tworzona przez to atmosfera jest niesamowita - mimo wręcz zabójczej monotonii, album brzmi niczym kwintesencja piekła. Chociaż jest to coś, co można przypisać sporej części black/death metalu, tutaj jest ten pierwiastek wyciągnięty do ekstremum.
Co prawda australijczycy przyzwyczaili nas do wciągania w obskurną, mroczną krainę piekła, jednak nigdzie indziej w ich kompozycjach nie było to odczuwalne tak intensywnie - przy Portal bawili się jedynie techniczną stroną death metalu, przenikając eksperymentalną grą gitar umysł, w przypadku Impetuous Ritual ich gra była o wiele bardziej złożona, górę brała perkusja i dopełniały ciężko stonowane gitary, by dać nam poczucie kontrolowanego chaosu. Tutaj mamy zejście w samą otchłań, perkusja jest niemal nieżywa i odzywa się co kilkanaście sekund - o jakiejkolwiek ambitniejszej jej grze można zapomnieć. Gitary grają na najniższym dostępnym tonie, ciągnąc się w nieskończoność. Bardzo rzadko kompozycja zmieni układ, dając wolność bardzo cofniętej perkusji, która jednak po chwili ustępuje miejsca powracającemu basowi.
Całość albumu brzmi niczym album Sunn O))) połączony z Impetuous Ritual - nie uświadczy tu się ani trochę chaosu z tego drugiego, jednak charakterystyczne brzmienie zostaje. Masywność tego pierwszego zaś przebija się bardzo zauważalnie, jednak nie ma w "Untitled" tej duszy, jaką miało jakiekolwiek czysto drone'owe nagranie.
Album trudno potraktować jako zbiór utworów - co zresztą widać po trackliście. Jedynym utworem, który zwrócił moją uwagę nieco bardziej zaznaczoną doomową atmosferą był "3"; jednak lepiej jest traktować "Untitled" jako album koncepcyjny, odsłuchiwany w całości - miast monotonnego brzmienia dostajemy wtedy bardzo spójny czterdziestominutowy album.
Wszechobecne jednak jest tu wrażenie, że to co słyszymy, jest wyjątkowym połączeniem muzyki drone i black/death, zabierających nas w niezwykle ciężką i mroczną podróż po najgłębszych głębinach piekła.
'Highlighty': "3"
Ocena: 80%
Komentarze
Prześlij komentarz